wtorek, 6 maja 2014

Rozdział I. Dart Harfold

Był to jeden z najgorętszych dni tego lata na Południowej Wyspie. Słońce bezlitośnie biczowało ziemię i zebranych na niej ludzi swoimi promieniami, zmuszając co niektórych do opróżniania bukłaka za bukłakiem, byle tylko dostarczyć organizmowi kolejną dawkę wody do wypocenia. Sam Dart Harfold ledwo wytrzymywał nieruchome stanie w szeregach Rady Królewskiej, walcząc z chęcią przywołania jednego ze swoich żołnierzy i poproszenia o coś do picia. Choć i tak miał się lepiej niż stojący obok niego Bird Fortis, który zdążył już chyba pokryć całe odzienie śmierdzącą wilgocią.
Ceremonią pogrzebową kierował oczywiście brat zmarłego Króla, Kaster, zwany Pięknym czy tam Pysznym. Jak zwykle porzucił nawet niepełną zbroję na rzecz wystawnych szat, wyglądając przy tym mniej jak potencjalny władca, a bardziej jak błazen szykujący się do roli życia. Naturalnie, Harfold nigdy mu tego nie powiedział. Tranquil egzystował w błogim poczuciu bycia najprzystojniejszym mężczyzną swoich czasów. I być może spora część kobiet zamieszkujących Południową Wyspę podzielała jego zdanie, ale Dart uważał go wyłącznie za wymuskanego fircyka.
Całość odbywała się na świeżym powietrzu, w miejscu na północ od Zamku. Większość państw preferowała chowanie zmarłych w podziemiach lub w grobowcach, z dala od światła dziennego. Tutaj zwyczaje były nieco inne. Wszyscy władcy Południowej Wyspy spoczęli na wzgórzu nazywanym Ogrodem Zmarłych Królów, gdzie otoczenie nie wprawiało ludzi w ponury nastrój, wręcz przeciwnie – cieszyło oczy i pozwalało wdychać świeże powietrze pełne aromatów setek roślin zarastających okolicę. Dlaczego mieliby pozbawiać ciała swoich bliskich, choćby i puste, takich widoków?
Południowa Wyspa nie przyjęła żadnej religii, nie prowadziła też wobec nich represji ani nie dyskryminowała określonych grup wyznawców, więc pogrzeby wysoko urodzonych były zazwyczaj prowadzone w sposób świecki. Tak się stało i tym razem. Kaster długo przemawiał, wychwalając dokonania Kendriana Pasterza - zwłaszcza słynne Zamknięcie Granic, które bez wątpienia na zawsze zapisze się w dziejach krainy – jednak nie wykonywał przy tym charakterystycznych rytuałów. Ot, wiele patetycznych zdań zwieńczonych tradycyjnym klęknięciem przy leżącym na wystawnym, jeszcze nie zakrytym pokrywą, grobie i ucałowaniem strzępka szaty Króla. Zaś kiedy tylko usta Namiestnika dotknęły materiału, płaczki wybuchły, zalewając ziemię pod sobą dziesiątkami bardziej i mniej wymuszonych łez.
Kaster w końcu powstał, a wtedy szóstka otaczających zwłoki Gwardzistów wraz ze swoim dowódcą, Peterem Seensem, jak na znak wyciągnęła miecze z pochew, wbiła je w ziemię i opierając się na nich, uklękła ze spuszczonymi w dół głowami. Był to symbol oddania i wierności Królowi nawet po śmierci. Chwilę po tym jak świst pierwszych ostrzy ucichł, natychmiast rozległ się kolejny, tym razem z pewnej odległości. Identyczny ruch wykonał bowiem Zakon Krwawych Kołnierzy zaprzysiężony do ochrony władcy oraz jego praw. Ze względu na niezwiązaną z polityką pozycję, nie mogli przebywać kilka metrów od grobu jak Rada bądź Gwardia, ale i tak ustawili się znacznie bliżej niż tłumy mieszkańców przybyłych na ceremonię.
Dart współczuł rycerzom stania w tak nieprzyjaznych warunkach. Mieli na sobie pełne płytowe zbroje z pelerynami, więc musieli się w nich niemiłosiernie pocić. Harfold mógł się założyć, że podlali okoliczną roślinność lepiej niż deszcze z ostatnich kilku tygodni. Niemniej członkostwo w Krwawych Kołnierzach było ogromnym prestiżem przeznaczonym dla najlepszych szermierzy Południowej Wyspy. Dość powiedzieć, że to prawdopodobnie najbardziej bezużyteczne zrzeszenie w całej Andrii – z powodu Zamknięcia Granic nie dane im było walczyć z wrogimi sąsiadami i służyli tylko i wyłącznie jako druga straż – wychowało aż trzech obecnych Gwardzistów Królewskich. Choć zakres obowiązków mieli znacznie okrojony i oprócz wyręczania miejskich żołnierzy niewiele robili, to Dart w gruncie rzeczy nie narzekał – po prostu wykonywali robotę, za którą i tak płacono jemu.
Po rycerskim hołdzie przyszedł czas na oddanie honoru przez Radę Królewską. Szereg ludzi dość szybko przeistoczył się więc w krótki rząd ustawiony w kolejce do grobu Kendriana. Pierwszy wystąpił z niego Bird Fortis i, lekceważąc świeckość ceremonii, uklęknął przy grobie, wymawiając przy tym słowa modlitwy. Na szczęście nawet najbardziej radykalni pod względem religii mieszkańcy Południowej Wyspy raczej nie wywoływali zamieszek z powodu takich drobiazgów. Stojący w rzędzie Radni zrobili krok naprzód, by zająć miejsce opuszczone przez skarbnika.
Dopiero teraz Dart zauważył stojącego nieopodal Roddy’ego Tranquila wraz ze swoją opiekunką, Maycee. Dziwne, że pozwolili zwykłej służce aż tak bardzo zbliżyć się do przedstawicieli państwa, ale pewnie umożliwiono jej to ze względu na młody wiek Księcia i jego usilne prośby. Tymczasem chłopiec płakał, patrząc przez załzawione oczy na martwe ciało ojca. Starsza kobieta obejmowała go, a on rozpaczał nad śmiercią drugiego już rodzica w swoim krótkim życiu. Został sam jak palec. Dziedzic, następca tronu Południowej Wyspy, otoczony przez pijawki i ludzi zdolnych do wszystkiego, byle tylko wyjeść jak najwięcej z koryta.
Sanguis Bin przysunął się lekko do Darta, a Dowódca powitał go uśmiechem.
- Już myślałem, że Kaster nigdy nie skończy tego słodkiego przemówienia – mruknął do starego przyjaciela.
- Zapewne wkrótce przyjdzie nam przysiąc mu posłuszeństwo – stwierdził poważnie Sanguis. – Radziłbym ci więc ograniczyć drwiny z Jego Królewskiej Mości.
- Jak bardzo? – zadrwił Harfold. – Trochę wystarczy?
Uczony chrząknął krótko, markując delikatny uśmiech.
Bird Fortis wreszcie skończył długą i gorliwą modlitwę, a kolejka znowu przesunęła się do przodu. Tym razem przy ciele Króla klęknął Karchis Clumser, długowieczny Zarządca Prawa Południowej Wyspy. Niestety, w jego przypadku długowieczność miała głównie zły wpływ na stan zarówno psychiczny, jak i fizyczny. Staruszek był powolny, wynędzniały i niewyobrażalnie wręcz pobłażliwy. Długa siwa broda sięgała mu prawie do połowy tułowia i musiał uważać, żeby o nią nie zaczepić podczas ucałowania królewskich szat.
- Nie sądzisz, że wczorajszej nocy przesadziłeś? – zapytał Sanguis, po tym jak mijający ich Fortis rzucił Dartowi krótkie, lękliwe spojrzenie i opuścił wzrok. – Bird z pewnością nigdy o tym nie zapomni, a trzeba pamiętać, że jest członkiem bodaj drugiej najbardziej wpływowej rodziny na Południowej Wyspie.
- Nie obawiam się rodów, których głowami są ludzie bojący się własnego cienia – prychnął Harfold. – Jak to teraz mówią na Fortisa? Łysy wróbel?
- Mimo wszystko jego władza sięga daleko – odparł. – Jest ściśle związany z dynastią królewską dzięki ślubowi córki z Kendrianem Tranquilem.
- Jego władza sięgała daleko – podkreślił Dart, tymczasem Karchis powoli odszedł od grobu. Zastąpił go Leech Quinn, Informator, a przy okazji naprawdę rzadki widok na spotkaniach Rady. Mężczyzna wolał unikać jakichkolwiek oficjalnych zebrań albo zgrupowań, był bardzo tajemniczy i zamknięty w sobie, ale jak widać uznał pogrzeb króla za wystarczająco ważny, żeby się na nim pojawić. Ostre rysy twarzy i liczne blizny skrywał pod czarnym chaperonem, z którym nigdy się nie rozstawał. Z ubioru także w niczym nie przypominał Członka Rady. Zamiast wystawnych zbroi, przywdziewał bowiem brudne, ciemne szaty pełne najprzeróżniejszych pasków i pochew wypełnionych wszelkiego rodzaju bronią białą, głównie krótką. Jednak Harfold mógł się założyć, że pod tymi łachmanami Quinn ukrywał wyjątkowo solidną kolczugę. – I uległa skróceniu wraz ze śmiercią Kendriana. Żeby Bird ponownie zyskał tak ogromne wpływy, jego druga córka musiałaby wyjść za następcę Króla, którym zostanie zapewne Kaster, a obaj dobrze wiemy, jakie skłonności ma Namiestnik.
Na tych słowach zakończył rozmowę, przynajmniej na chwilę. Będąc pierwszym w kolejce do złożenia hołdu zmarłemu, nie wypada dyskutować z przyjacielem. Już pomijając sam nietakt, Dart musi od teraz mieć się na baczności. Nowy władca, nowe zasady.
Kiedy Leech Quinn ustąpił mu miejsca, Harfold niespiesznie podszedł do ciała, po czym wyciągnął miecz, wbił go w ziemię i upadł na jedno kolano, trzymając głowę nisko. Wypowiedział pod nosem słowa przysięgi i zakończył je ucałowaniem strzępka szaty Kendriana. Następnie podniósł się, włożył broń do pochwy, wykonał lekki ukłon i wystąpił z kolejki. Skierował się w stronę tłumu najbardziej wpływowych osób w królestwie, do jakiego tradycyjnie dołączali Członkowie Rady. Bądź co bądź, przynależność do grupy ludzi najbliższych władcy pozwalała na zadawanie się z takimi znakomitościami.
Mimo wszystko Dart Harfold nigdy za specjalnie nie wykorzystywał tego typu okazji. Nie czuł się w towarzystwie fałszywych pochlebców i pyszałkowatych bogaczy tak swobodnie, jak Kaster Tranquil czy Rodent Kersey. Był kimś pomiędzy Birdem Fortisem, zagubionym, ze sztucznym uśmiechem, ale jednak okrążonym przez żałosne płazy a Leechem Quinnem, który w niewiadomy sposób rozpłynął się w powietrzu tuż po złożeniu hołdu.
W końcu oficjalna ceremonia pogrzebowa dobiegła końca. Tłum przesunął się trochę dalej, by ustąpić miejsca pospólstwu, strażnicy okrążyli zaś grób. Nie można było pozwolić na zbeszczeszczenie zwłok władcy przez jakiegoś niepełnosprawnego intelektualnie fanatyka, dlatego straż miała pozwolenie na użycie siły w przypadku agresywnych prób dostania się do ciała.
Sanguis wypatrzył wśród ludzi Darta i powoli skierował się w kierunku mężczyzny. Dowódca zebrał z tacy niesionej przez służącego dwa kielichy wina, a kiedy Wielki Uczony do niego dołączył, podał mu jego przydział.
- Widziałeś gdzieś Leecha? – zagadnął Harfold. – Zniknął mi z oczu tuż po honorowaniu.
- Mówisz, jakby cię to dziwiło – odparł z uśmiechem Sanguis. – Wszyscy wiemy, jaki jest Quinn. To człowiek-zagadka, chadzający własnymi ścieżkami. Założę się, że jeszcze dzisiaj osoby, którzy potajemnie świętowały śmierć Króla, zasną na zawsze w niewyjaśnionych okolicznościach.
Dart wzruszył ramionami.
- Skoro już się pojawił, to mógłby zostać chociaż na chwilę.
- Wracając do wczorajszej nocy – zmienił temat mędrzec – czyżby twardy Dart Harfold, ta bezlitosna, nieprzekraczalna granica muru, nagle zatroszczyła się o małą, nieświadomą sytuacji sierotę, nie widząc w śmierci Króla żadnych korzyści dla siebie?
Dowódca zmierzył go surowym wzrokiem.
- Nie osądzaj mnie pochopnie, przyjacielu. To, że spokojne życie Roddy’ego Tranquila nie jest moim jedynym celem, nie oznacza, że nie zależy mi na Księciu.
- Nie to miałem na myśli, oczywiście – zaczął gwałtownie zaprzeczać Sanguis. – Po prostu myślę, że w całej tej sytuacji widzisz też szansę na wyniesienie nazwiska Harfold jeszcze wyżej, wyżej niż którykolwiek z twoich przodków byłby w stanie sobie wyobrazić.
- Możliwe – odparł Dart i upił trochę wina, rozglądając się bystrymi oczami po otoczeniu. Akurat przyłapał Fortisa na dyskretnej ucieczce z kółka fałszywych przyjaciół, którzy otoczyli go niczym pasożyty. Drobny Radny natychmiast popędził w stronę swojej żony i córki pogrążonych w rozmowie, byle jak najdalej od pochlebców. – Powiedz mi szczerze, Sanguisie, czy widzisz we mnie kogoś, kto nadaje się na władcę? Kogoś, kto byłby w stanie sięgnąć po koronę?
Bin uśmiechnął się delikatnie, jak zwykł, kiedy przyznawał innym rację.
- Twój ojciec był zwykłym średniej klasy rycerzem. Ty zaś niemalże z zerowej pozycji awansowałeś podczas Wielkiej Wojny najpierw na stanowisko kapitana, później przyznano ci tytuł lordowski, a kiedy walki dobiegły końca, Kendrian Tranquil mianował cię Dowódcą Sił Wojskowych Południowej Wyspy. Myślisz, że po takich osiągnięciach mógłbym jeszcze w ciebie wątpić?
Dart chciał pociągnąć temat, ale zauważył zbliżającego się do nich Clumsera, więc uciszył wyrywające się z ust słowa łykiem wina. Dotarcie staruszka do dwójki Radnych trwało długą chwilę – na stare lata mężczyzna poruszał się niezwykle ociężale i dokładnie sprawdzał ziemię pod stopami drewnianą laską.
- Witajcie, przyjaciele – zaczął, ukazując swój niepełny uśmiech. – Piękną mamy dziś pogodę, nieprawda?
- Prawda, prawda – przytaknął Sanguis. – Szkoda tylko, że okoliczności tak nieszczęśliwe.
- Zaiste, choć rzekłbym, że śmierć ta nie była tak przykra i gwałtowna, jak gdyby Król Kendrian Pasterz zginął na polu bitwy. Władcę od dłuższego czasu męczyła paskudna choroba, ledwo co poruszał się o własnych siłach. Bez wątpienia Pan Ziemi zesłał na niego w ten sposób wybawienie.
Dart miał nieco odmienne zdanie na temat tego typu darów od bogów, ale oczywiście zachował je dla siebie.
- A co myślicie o grobie Króla, przyjaciele? – zapytał Zarządca Prawa. – To jeden z tych zbudowanych jeszcze za czasów ojca Kendriana, Katrisa III Tranquila. Płyty kosztowały go ogromne ilości pieniędzy, ale wtedy Południowa Wyspa była andryjskim gigantem pod względem ilości eksportowanych owoców, zrobiono je więc z czystego złota.
- Nawet sam Król nie byłby w stanie wskazać lepszego miejsca na swój pochówek – powiedział z uśmiechem Sanguis. – Spoczął obok przodków w chwale, uwielbiany przez rodaków.
- Mądre słowa, przyjacielu – poparł go Karchis. – Pamiętam jeszcze, jak Kendrian przejmował władzę po swoim zmarłym ojcu. Był zagubionym, ale mądrym i pewnym siebie osiemnastolatkiem, któremu nikt nie dawał…
Dart w pewnym momencie po prostu wyłączył się z rozmowy. Słowa Clumsera od zawsze go nudziły i wielokrotnie przyłapał się na przysypianiu podczas monologów starca. Dobrze, że Zarządca nie był tak bystry jak kiedyś, bo bez wątpienia uznałby zachowanie Harfolda za zniewagę i stracił szacunek do Dowódcy. A chociaż mężczyźnie nieszczególnie zależało na reputacji w oczach Karchisa, to wolał jednak ograniczać liczbę wrogów do absolutnego minimum.
Niemniej teraz Darta nie bardzo obchodziło czyjeś zdanie, bo wypatrzył w tłumie znacznie ważniejszą osobę. Skupił całą swoją uwagę na obserwacji poczynań Rodenta Kerseya. Bogacz właśnie dołączył do Kastera Tranquila i niby przypadkiem zaczął rozmowę, która po chwili przerodziła się w ożywioną dyskusją pełną sztucznych grymasów smutku i klepnięć po plecach. Najgorsze było w tym to, że tylko Harfold zachował odporność na urok mężczyzny, tylko on widział, jak wielkim pozerem jest Kersey. Pozostali, włącznie z Namiestnikiem, zazwyczaj łapczywie łykali jego pochlebstwa i fałszywe komplementy. Dosłownie jedli mu z tacy.
Cel działań Rodenta w dużej mierze przypominał ten przyświecający Harfoldowi – wspiąć się na sam szczyt. Tylko że Dart wcześniej podchodził do brata Króla w sposób dosyć lekceważący, podczas gdy bogacz cały czas znajdował się blisko niego. Zaś teraz brat Króla rozmyślał już zapewne o swojej koronacji, a jego fałszywy przyjaciel uśmiechał się w myślach, podziwiając pierwsze zwycięstwo. Jeśli ktoś mógł przeszkodzić Dowódcy w sięgnięciu po koronę, to z pewnością była nim osoba, która posłała mu przed chwilą jadowicie słodkie spojrzenie. Rodent Kersey.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz